30 sierpnia 2013

"Jestę pieguskię!" Dołącz do klubu z nagrodami!

Taki nagły pomysł:) Jestem pieguskiem, może nie typowym, ale trochę piegów na nosku posiadam:) i tak sobie pomyślałam, że fajnie będzie stworzyć coś tylko dla piegusów, ale wyłącznie tych lubiących swoje piegowate oblicze, bo pamiętajcie PIEGI SĄ SEXI! Każdy facet Wam to powie:) Ja długo swoich kropeczek nie lubiłam, ale zdanie zmieniłam i je uwielbiam!
Pomysł polega na tym, żeby tworzyć makijaże dla piegusków, podkreślające oczywiście te nasze piegi:) pod tym postem możecie zgłaszać się do klubu "JESTĘ PIEGUSKIĘ!" a makijaże wysyłajcie kiedy chcecie, ile chcecie i jakie chcecie:) na mojego maila: bag.full.of.surprises@gmail.com, a ja zamieszczę je tutaj z odnośnikiem do Waszego bloga, lub jeżeli bloga nie posiadacie to z Waszym imieniem:) 

Zobaczymy ile znajdzie się chętnych piegusów, mam nadzieję, że klub będzie trwał i trwał :) Jeżeli troszkę piegusków się zgłosi to zorganizujemy konkurs na najciekawszą pracę :) Oczywiście z nagrodami :)

Będzie mi miło, jeżeli wspomnicie u siebie na blogu o naszym klubie i więcej piegusów się o nas dowie:) Pieguski, które dołączą do klubu mogą zamieścić powyższy baner z odnośnikiem do tego posta, niech wszyscy wiedzą, że jesteś dumna ze swoich piegów!


Mamy już pierwszy makijaż:)

Autorką jest Sabina z bloga: http://esm-beauty.blogspot.com/, makijaż wykonany na piegowatej siostrze, która podobno swoich piegów nie lubi:) Zupełnie nie wiem dlaczego! Na drugim zdjęciu już słabiej widać piegi, ale zawsze:) Czyż pieguski nie są słodkie?;]


28 sierpnia 2013

(Nie)ekstremalne rzęsy od Wibo

Na początku zanosiło się na ulubieńca, było fajnie, pięknie, ale do czasu...Mowa będzie o maskarze od Wibo, uwielbianej przez wiele osób Extreme Lashes, Volume Mascara. Pogrubiający, niewodoodporny, czarny tusz. 
Po kilku pierwszych, może kilkunastu użyciach, byłam zadowolona, nawet bardzo, wszystko pięknie, moje baaaardzo niesforne rzęsiska, krótkie, rosnąc we wszystkie strony zostały ujarzmione, ładnie pogrubiał, nie sklejał i w ogóle:) Ale po jakimś czasie zaczął mi grudkować i sklejać rzęsy, wiem że może na zdjęciach tego do końca nie widać, ale tusz jest dla mnie średni;/ Pogrubia dalej bardzo fajnie, ale nic poza tym...
Przepraszam za zeza na drugim zdjęciu :D
Ale nie będę płakała z tego powodu, Wibo ma jeszcze sporo ciekawych maskar, więc będzie co testować:) Może Wy macie jakiś ciekawy tusz, który mi polecicie wypróbować? Chętnie się dowiem:) Buziaczki:*

24 sierpnia 2013

Blogowo: Obrazkowe odnośniki

Taki luźny post ze spraw związanych z prowadzeniem bloga, a konkretnie usprawnieniem jego funkcjonowania i ułatwieniem Wam przeglądu:) W zakładkach: "Makijaże", "Tanie i Dobre" oraz "DIY" pozmieniałam odnośniki na obrazkowe, przenoszące do konkretnych postów. Tak mi się wydaje, że jest to lepszy i bardziej przejrzysty sposób na przeglądanie postów z konkretnych działów, zamiast takich standardowych tekstowych odnośników czy spisu wszystkich postów według etykiet. Widzicie, klikacie i już:) Jak myślicie, dobry pomysł?
Klikajcie i sprawdzajcie jak Wam się podoba:) Postaram się szybko zapełnić te zakładki mnóstwem odnośników z nowymi postami, żebyście miały co tam przeglądać:)

A tak serio to szukam sobie wykrętów, żeby nie pisać pracy magisterskiej :P już cały dzień się do tego zabieram, ale wolę przeglądać Wasze blogi :)

Tanie i dobre - owocowy żel pod prysznic

Kolejny przyjemniaczek, którego śmiało mogę wrzucić do worka: Tanie i Dobre kosmetyki. Czasami zakupy z przypadku okazują się najlepsze i tak właśnie było z tym produktem. Żel pod prysznic FruitKiss z Biedronki o zapachu acai z ekstraktem z czarnej borówki. 
Cena: ok 4zł
Pojemność: 300ml
Moja opinia:
Niesamowicie pięknie pachnący żel, faktycznie można się przy nim zrelaksować:) Nie wyczuwam w nim żadnej chemii, tylko samą przyjemność:) Plastikowe opakowanie zamykane na zatrzask, ma niewielki otwór przez co nigdzie się nie rozleje, chociaż i tak ma dosyć gęstą konsystencję, taki gęstą-żelową. Dobrze się pieni i myje tak jak trzeba:) Za taką cenę naprawdę warto poczuć ten cudny zapaszek:)
Jego energetyzujący brat już czeka na swoją kolej, a czy pachnie tak samo pięknie to się niedługo okaże:) A Wam jak się podobają żele z Biedronki?

23 sierpnia 2013

Z wizytą w Biedronce

Dzisiaj mały haul, zgodnie z tym co mówicie w mojej sondzie po prawej stronie, to lubicie takie posty, a że ja już dawno nie pokazywałam co sobie kupiłam to dziś takie małe coś z wczoraj. Tylko micel i krem z Garniera był planowany, reszta przypadkowo wskoczyła mi do koszyka, nawet nie wiem kiedy:) 
W mojej Biedronce nie było już PRAWIE NIC z aktualnej urodowej gazetki:) widziałam tylko kremy z Garniera, niebieski do suchej skóry, ale ten już mam i ten który kupiłam, chciałam ten z SPF, ale mogłam się spodziewać, że on w pierwszej kolejności się rozpłynie:) i jeszcze jeden peeling z Joanny:D wszystko mi wykupiłyście:D

A Wy co najbardziej lubicie kupować w naszej niepozornej Biedroneczce?:)

22 sierpnia 2013

Nowy sposób na przyjemną naukę angielskiego + moja angielska historia

Nie wiem dlaczego tak się stało, ale nigdy nie lubiłam zajęć z angielskiego, ani w szkole, ani później na studiach. Zawsze miałam negatywne nastawienie, może poza początkowymi lekcjami w podstawówce, kiedy uczyłam się podstawowych słów, jednak moja nauczycielka okazała się bardzo kiepska, delikatnie mówiąc (ta sama w podstawówce i gimnazjum, więc kilka dobrych lat) nie potrafiła przekazać nam kompletnie niczego, nawet takie banały jak nauka podstawowych czasów w angielskim...
Później poszłam do liceum, chciałam mieć w profilu geografię, a że do wyboru z tym przedmiotem były tylko dwa profile, geografia, matematyka albo geografia, historia i angielski, wybrałam drugą opcję, czyli rozszerzałam angielski... po takich początkach był to skok na głęboką wodę, 6 lekcji angielskiego w tygodniu, na początku była masakra, denerwowałam się, płakałam, że nic kompletnie nie umiem i nie rozumiem, a niestety a raczej stety trafiła nam się baaaaardzo wymagająca nauczycielka, więc nie było czasu na opierdzielania. Te 3 lata bardzo mi pomogły, wtedy czułam że coś potrafię, zrozumiałam w końcu na czym polega ten cały angielski i do tej pory coś mi z tych czasów zostało, ale potem przyszedł czas na studia...

I znowu wszystko zaniedbałam a angielski stał się dla mnie karą, na zajęciach tylko odliczałam czas do końca...

Ale postanowiłam coś z tym zrobić! Zastanawiałam się jak nauczyć się angielskiego. Od jakiegoś czasu, o czym zresztą już Was wspominałam, oglądam seriale bez tłumaczenia, ale jeszcze bardziej spodobało mi się czytanie książek w języku angielskim. Od niedawna czytam (błagam nie śmiejcie się:)) Harrego Pottera w oryginale:) Tak mam 23 lata, ale do nauki będzie jak znalazł:) Poza tym pewien Brytyjczyk nauczył się pięknie polskiego po przeczytaniu całego Pottera, więc może i mnie się uda z angielskim:) Idzie mi bardzo powoli ale podoba mi się to:) TUTAJ macie link do pierwszej części. Planuję założyć sobie kartę w bibliotece obcojęzycznej, ale to może przy 3 części Harrego,  żeby nie przetrzymywać książek za długo:D 

Tłumaczę sobie słówka, których nie znam i robię z nich fiszki, uczę się ich jednego dnia, następnego powtarzam i zostawiam. Za tydzień sprawdzam ile z nich zapamiętałam i uznaje, że już je umiem:)

Znalazłam też fajną stronkę na FB TUTAJ. Klikajcie a ja lecę dalej czytać o przygodach Harrego;] (dobrze, że jako dziecko nie czytałam polskiej wersji i widziałam tylko 2 części filmu:))

A Wy jakie macie sposoby na naukę angielskiego? Może coś podpowiecie? Lubicie ten język?

21 sierpnia 2013

Eva Natura - coś egzotycznego dla ciała

Śmierdziuszek z Tahiti:) Kupiony jakieś 2 miesiące temu w Tesco za około 10-11 zł. Nigdzie indziej go nie spotkałam, ale chciałam przetestować bo to coś nowego i ciekawa byłam jak się sprawdzi, miał niewiele recenzji na KWC i jakoś mino wszystko mnie przyciągnął:) Może jakiś egzotyczny magnetyzm:) Ujędrniający balsam do ciała Eva Natura, Monoi de Tahiti.
Od producenta:
Ten ujędrniający balsam do ciała wzbogacony wyciągiem z kwiatu Tiare wygładza i uelastycznia naskórek. Jego zapach przenosi Twoje zmysły w egzotyczne rejony Tahiti.
Moja opinia:
Konsystencja taka trochę mleczkowata niż balsamowa, ale fajnie się rozprowadza, chociaż czasem mnie wkurzała kiedy uciekała z dłoni. Zapaszek jak już mówiłam troszkę śmierdzący i może faktycznie egzotyczny bo nic mi nie przypomina, nie wiem jak pachnie kwiat Tiare, więc ufam, że właśnie tak:).W miarę szybko się wchłania, świetnie nawilża skórę i za to go uwielbiam! Starałam się używać go regularnie każdego dnia, odpuszczałam sobie tylko te upalne dni kiedy nie miałam ochoty nic na siebie nakładać i faktycznie skóra po nim jest delikatnie napięta. Buteleczka o pojemności 300 ml wystarczyła mi na te 2 miesiące stosowania na uda, tyłek i brzuch, więc jest wydajny. Nie wiem czy kupię go ponownie bo ten zapach mnie troszkę odpycha, a wiecie, że ja bardzo cenię zapach w kosmetykach:) Ale mimo to, fajne polskie smarowidło:) 

Wiem, że z tej egzotycznej serii są jeszcze 3 inne, nawilżający indyjski lotos, regenerujący owoce noni i odmładzający owoce goji i ten ostatni pewnie kupię bo owoc goji pachnie obłędnie:) 

Używałyście któregoś z nich? Polecacie czy odradzacie?

20 sierpnia 2013

Możecie mnie os(ON)dzić

Dokładnie tak. Mam do Was prośbę, żebyście wzięły udział w mojej mini blogowej sondzie dotyczącej ulubionych rodzajów postów:) Sonda wyświetli się Wam na pasku bocznym z prawej strony, zaznaczcie jakie posty lubicie czytać najbardziej, możecie zaznaczyć kilka odpowiedzi. Jeżeli jakaś opcja nie jest podana, napiszcie pod tym postem co innego chętnie czytujecie na blogach.

Bardzo mi w tym pomożecie bo będę wiedziała co najchętniej widziałybyście u mnie:) Buziaki i z góry dziękuję:)

Big Volume Lash

Dzisiaj powiem Wam co myślę na temat pewnej maskary, która byłaby świetna gdyby nie....ale o tym za chwilkę:) Mowa będzie o maskarze od Eveline, która niedawno była nowością na rynku, Big Volume Lash Professional Mascara, 5D False Definition. 
Od producenta:
Maskara Big Volume Lash 5D False Definition to przełom w makijażu oczu. Już jedno pociągnięcie szczoteczki zapewnia zniewalający efekt sztucznych rzęs bez obciążenia. Twoje spojrzenie, jak nigdy wcześniej, nabiera wyraźnego i głębokiego charakteru, a Ty zachwycasz wszystkich spektakularnym efektem ekstremalnie wydłużonych, idealnie rozdzielonych i niebotycznie gęstych rzęs.

Sekret tuszu to kompleks potrójnie pokrywający rzęsy – warstwa pogrubiająca i dodająca objętości, warstwa odżywiająca, która jednocześnie podkręca rzęsy, i warstwa utrwalająca. Źródło sukcesu, obok idealnej kompozycji składników fenomenalnie podkreślających rzęsy, leży w zastosowaniu najnowszej generacji szczoteczki BIG BALL BRUSH TM o finezyjnym kształcie bombki.
Cena: ok 13 zł
Moja opinia:
Jak widzicie jedno pociągnięcie jednak nie daje zniewalającego efektu sztucznych rzęs, jak obiecuje nam producent:) nawet dwa pociągnięcia:) Maskara fajnie rozdziela rzęsy, chociaż zaraz po otwarciu, kiedy jeszcze jest świeża, może troszkę je sklejać. Pogrubia rzęsy ale bez zbędnej "sztuczności", wydłużenie jest standardowe jak na maskarę, nic nad czym można by się rozpływać. Mocny czarny kolor. Niestety ma dwa minusy. Pierwszy to ta szczoteczka...nie wiem może ja nie wiem jak się nią posługiwać, ale mnie ona tylko przeszkadzała, na tej części za bombką zostawało za dużo tuszu, który babrał mi rzęsy, a za długo zajmowało pokrywanie całych rzęs za pomocą samej bombki. Drugi minus to osypywanie się, po jakichś 3-4 godzinach miałam pierwsze "okruszki" pod oczami...Gdyby nie te dwa minusiki byłaby naprawdę fajnym kosmetykiem.

9 sierpnia 2013

Piękna żelowa zieleń od Lovely

Dziś nie będę długo gadała:) Pokaże Wam tylko śliczny lakier jaki mam dzisiaj na paznokciach, czyli piękną głęboką zieleń od Lovely, Gloss like gel nr 90. Jak tylko zobaczyłam go na półce, wiedziałam, że będzie mój:) Moja opinia o nim jest prawie taka sama jak o jego żółtym bracie, o którym poczytacie TUTAJ. Jedyna różnica to krycie, zielony po dwóch warstwach jest idealny, z żółtym musiałam się trochę pomęczyć:)
Nie jest to może letniaczek, ale lato już się powoli kończy i czas przygotować się na nadejście jesieni:) A na jesień będzie akurat:)

8 sierpnia 2013

Książki czytamy! Co polecacie?

W końcu się za to zabrałam, założyłam kartę w osiedlowej bibliotece i czas w końcu nadrobić zaległości książkowe. Od dawna się zbierałam, zbierałam, ale jakoś nigdy nie było po drodze (a biblioteka 50 metrów od mieszkania, ehhh...). Trochę się porozglądałam, poszukałam, ale wiadomo, że lepsze książki są ciągle w obiegu, więc wzięłam 2 które mnie jako tako zaciekawiły i od wczoraj wciągnęłam się w wir czytania:)
Jednak mam do Was pytanie i prośbę jednocześnie, żebyście poleciły mi co warto przeczytać, jakie książki podobały się Wam najbardziej? Kilka już mam zarezerwowanych, ale przyjdzie mi na nie przynajmniej kilka tygodni poczekać, więc w tym czasie poszukam tych, które mi polecicie:) Czekam na Wasze propozycje!

6 sierpnia 2013

Decubal - skóra sucha i atopowa cz. III

W końcu przyszedł czas na zrecenzowanie ostatniej partii kosmetyków Decubal, jakie miałam przyjemność albo i nieprzyjemność stosować przez ostatnie kilka miesięcy. W tej części znajdą się zarówno ulubieńcy, jeden bubel oraz jeden kosmetyk, co do którego ciężko mi się ustosunkować. Z tymi kosmetykami zwlekałam najdłużej bo i najpóźniej zaczęłam je stosować. A mowa dzisiaj będzie o:
Na pierwszy ogień pójdzie jeden z moich ulubieńców z tej paczki czyli odżywczy i nawilżający krem do skóry suchej i atopowej.
Od producenta:
Oto krem, który może być używany od stóp do głów. Idealny do stosowania po kąpieli lub prysznicu. Oryginalny Decubal Clinic Cream został opracowany zmyślą o potrzebach skóry suchej i atopowej. Ma działanie ochronne i zapobiegawcze. Odżywia i nawilża skórę dzięki zawartości dimetykonu, który wygładza skórę i tworzy na niej warstwę ochronną, pozwalającą zatrzymać wilgoć na dłużej.

Składniki: Aqua, Isopropyl Myristate, Glycerin, Sorbitan Stearate, lanolin, Dimethicone, Cetyl Alcohol, Polysorbate 60, Sorbic Acid.
Zawartość substancji lipidowych: 38%
Cena: ok 25 zł
Moja opinia:
Gęsty i treściwy krem znajdujący się w nieprzezroczystej tubie z kiepskim zamknięciem, jak i reszta tubek na zatrzask tej firmy, zwyczajnie przy wielokrotnym otwieraniu i zamykaniu urywa się. Krem jest nieperfumowany, ale zapach posiada, jak taki typowo apteczny krem. Dobrze się rozsmarowuje, średnio szybko wnika w skórę, ale to przez sporą zawartość substancji tłuszczowych. Używałam go przeważnie na moje najbardziej suche partie czyli łydki i ramiona i sprawował się na 4+:) dobrze nawilża, skóra jest mięciutka, przy dłuższym stosowaniu efekt ten utrzymuje się, nie znika zaraz po myciu. Tuba ma 250 ml i przy stosowaniu na całe ciało na pewno nie wystarczy na długo, za to odjęłam mu plusa. Moim zdaniem będzie idealny na zimę, bo na upały taka konsystencja może się kleić:)

Kolejnym ulubieńcem, chyba największym, jest  pomocny na poparzenia słoneczne, łagodzący i kojący żel do skóry podrażnionej.
Od producenta:
Wilgoć skoncentrowana w tubce, bez tłuszczu i jakichkolwiek środków konserwujących. Jeśli masz suchą, swędzącą skórę zalecamy, abyś zawsze miał przy sobie żel DECUBAL Anti-Itch, skuteczny jako pomoc w nagłej potrzebie, do użycia zarówno na ciało, jak i do twarzy. Żel Decubal Anti-Itch szybko wnika wskórę, wywierając natychmiastowe działanie kojące. Żel zawiera między innymi glicerynę oraz witaminę B5 i jest całkowicie pozbawiony tłuszczu. Dlatego nie stanowi alternatywy dla kremu natłuszczającego, którego wymaga codzienna pielęgnacja suchej, swędzącej skóry – jest jednak jego dobrym uzupełnieniem.

Składniki: Aqua, Glycerin, Pentylene Glycol, Methyl Gluceth-10, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Panthenol, Sodium Gluconate, Sodium Hydroxide.
Nie zawiera substancji lipidowych.
Cena: ok 15 zł
Moja opinia:
Przezroczysta tubka o pojemności 100 ml, również zamykana na zatrzask. Tym razem kosmetyk naprawdę nie ma żadnego zapachu, ma postać lekkiego żelu, gładko się rozsmarowuje i ekspresem wnika w skórę. Mimo niewielkiej pojemności jest wydajny, bo stosowałam go tylko w nagłych wypadkach czyli kiedy głupia za długo siedziałam na słońcu z nadzieją, że się nie poparzę, a nadzieja wiadomo czyją matką jest:) Fajnie chłodzi i koi poparzoną skórę, trochę się lepi ale można mu to wybaczyć. Skóra szybciej wraca do normalnego stanu, przy lekkim poparzeniu już następnego dnia widać spora poprawę.

Trzecim i ostatnim ulubieńcem w dzisiejszym zestawieniu będzie coś co zastąpiło i jeszcze długo będzie mi zastępowało Carmex, czyli balsam do ust i miejscowo zmienionej, popękanej i suchej skóry.
Od producenta:
Wybierz efektywny produkt dedykowany do pielęgnacji suchych, spękanych warg, zadartych skórek, przesuszonych plam i drobnych pęknięć. Balsamu można użyć na każde miejsce sprawiające problem. Produkt pielęgnuje i wydajnie regeneruje skórę. Zawiera między innymi zmiękczającą lanolinę, a także wosk pszczeli powodujący, że rany szybko się goją. 

Składniki: Petrolatum, lanolin, Paraffinum liquidum, Cera Alba, Ricinus Communis, Seed Oil, Salicylic Acid, Tocopherol.
Zawartość substancji lipidowych: 99%.
Cena: ok 20 zł
Moja opinia: 
Stosowałam tylko jako balsam do ust i przy takim przeznaczeniu 30 ml kosmetyku wystarczy nam na wieki, stosuję go co najmniej 2 razy dziennie od około 4 miesięcy i mam go chyba jeszcze połowę jak nie więcej. Wystarczy naprawdę niewielka ilość. Konsystencja jest baaaardzo zbita, ale fajnie, że balsam jest wyciskany w nie np w słoiczku jak Carmex, przez co jest bardziej higieniczny, nie ma problemu z wyciśnięciem go z tubki. Fajnie nawilża i natłuszcza skórę ust, nie ma żadnych suchych skórek, zimą pięknie chroni przed mrozem. Działa podobnie jak Carmex ale wygrywa z nim przez to, że jest w tubce oraz nie daje takiego efektu chłodzącego jak Carmex.

I teraz bubelek w tym zestawie, kosmetyk, w którym podobał mi się tylko zapach, olejek pod prysznic i do kąpieli.
Od producenta:
Jeśli Twój codzienny prysznic jest równoznaczny z suchą i podrażnioną skórą, skorzystaj z tego olejku jako produktu do mycia i kąpieli. DECUBAL shower & bath oil pełen jest składników, które nawilżają i zmiękczają. Składa się między innymi z rumianku, witaminy e oraz olejku jojoba. Olejek pozbawiony jest dodatków zapachowych, dołączony jest jednak do niego, w osobnej saszetce, ekstrakt grejpfrutowy o przyjemnym zapachu, który można samodzielnie domieszać do produktu, jeśli chce się nadać olejkowi łagodny zapach. Produkt można również stosować do kąpieli w wannie.

Składniki: MIPA-laureth Sulfate, Caprylic/Capric Triglyceride, Cocamide DeA, Simmondsia Chinensis Seed Oil, ethylhexyl Stearate, Ricinus Communis Seed Oil, laureth-4, Propylene Glycol, Polyglyceryl-3 Caprylate, Aqua, Tocopherol, Bisabolol, Tocopheryl Acetate, Citric Acid.
Zawartość substancji lipidowych: 66%.
Cena: ok 30 zł
Moja opinia:
Mój negatywny stosunek do niego wynika chyba z tego, że nie przepadam za olejkami do mycia (poza OCM), jakoś wolę kiedy produkt do mycia mi się pieni (wiem, wiem SLS itd., ale już tak mam:)). Olejek jest w plastikowej buteleczce 200 ml, jest bezzapachowy, ale dołączony do niego aromat grejpfrutwy daje mu niesamowicie przyjemny lekki zapach, który utrzymuje się dość długo na skórze. Konsystencja typowa jak na olejek, wydajność kiepska, bo żeby się nim dokładnie wysmarować i umyć trzeba go sporo wylać. Nie lubię jak coś przelewa mi się przez palce, a stosowanie go w połączeniu z gąbką czy myją tez nie wchodziło w grę. Używałam go tak, że najpierw myłam się normalnym żelem, a olejek w drugiej kolejności. Później używałam go już tylko jako dodatek do peelingu kawowego i w takim zestawieniu udało mi się go wymęczyć.
No i ostatni rodzynek:) ujędrniający i regenerujący krem pod oczy, czyli kosmetyk, który dla mnie jest neutralny i nie wiem co o nim myśleć.
Od producenta:
Skóra wokół oczu jest szczególnie delikatna i wymaga odrębnej pielęgnacji. używaj zatem kremu pod oczy rano i wieczorem, aby dokładnie nawilżyć skórę, co doda Ci zdrowego wyglądu. Ceramidy, kolagen oraz kreatyna pomagają w lepszym napięciu cienkiej skóry, natomiast kwas hialuronowy oraz witamina E regenerują skórę od środka.

Składniki: Aqua, Pentylene Glycol, Glycerin, Dicaprylyl Carbonate, Cetyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Octyldodecanol, Sodium PCA, Distarch Phosphate, Glyceryl Stearate, PeG-100 Stearate, PeG-40 Stearate, Butyrospermum Parkii Butter, Creatine, Sodium Hyaluronate, Hydrolyzed Collagen, Tocopheryl Acetate, Isocetyl Alcohol, Ceramide 3, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopherol, Sorbitan Tristearate, Carbomer, Sodium Gluconate, Sodium Hydroxide, ethylhexylglycerin.
Zawartość substancji lipidowych: 23%.
Cena: ok 30 zł
Moja opinia:
Krem znajdziemy w fajnej buteleczce z twardego plastiku. Wielkim jego plusem jest pompka airless pozwalająca wydobyć całość kosmetyku. Konsystencja jest bardzo lekka, szybko się rozsmarowuje i wchłania, delikatnie pachnie. Stosowałam go wieczorem bo pod makijażem się warzył... Zauważyłam tylko efekt fajnego nawilżenia i nic poza tym. Mam dopiero 23 lata, więc dopiero zaczynam koncentrować się na pielęgnacji skóry wokół oczu. Nie zauważyłam żadnego blasku i świeżego wyglądu wokół oczu. Trzeba uważać z jego aplikacja i nie nie stosować go zaraz przy oku bo może szczypać.

No i to by było na tyle:) Pewnie spora część z Was miała z nimi do czynienia, więc ciekawa jestem Waszych opinii.

Mam też do Was pytanie, jaki katalog blogów kosmetycznych z aktualnymi postami polecacie? Lubiłam zaglądać na stronę beautyblogs.pl, ale od czasu kiedy zniknął Google Reader, strona ta jest kiepsko aktualizowana...


5 sierpnia 2013

Makijaż w kolorach brzoskwini i błękitu

Dawno nic dla Was nie zmalowałam, więc czas najwyższy:) Fajny letni makijaż, pasujący na wieczorne wyjście ze znajomymi na piwko:) Miałam go kilka dni temu w takich właśnie okolicznościach, obfociłam mordkę (trochę młodzieżowym slangiem poleciałam:D) a dzisiaj Wam się pokazuję:) Na dole macie kosmetyki, które wykorzystałam, granatowy cień to Sensique Sensual Colours nr 216, bo już trochę napisy się pozdzierały, a brzoskwinia to róż Mariza w pięknym, brzoskwinkowym kolorku:) Na ustach mam błyszczyk Essence Stay with me, nr 01 my favorite milkshake, niestety zapomniałam dodać do zdjęcia.


I to by było na tyle:) Jak Wam się podoba taka letnia wersja? 

3 sierpnia 2013

Kąpiel rozjaśniająca - rozjaśnianie włosów w domu

Dzisiaj kilka słów o łatwej i mniej inwazyjnej metodzie rozjaśniania włosów niż zwykłe rozjaśnianie, jaką możecie przeprowadzić same w domu. Wiele dziewczyn już o tej metodzie pisało na swoich blogach, a że od dłuższego czasu miałam ochotę na rozjaśnienie moich włosów, a na pewno nie walnęłabym na głowę samego rozjaśniacza, to postanowiłam wypróbować:)


Niech Was nie zmyli ta koza na zdjęciu:D Taki kolor włosów miałam przed moimi eksperymentami z rozjaśnianiem:) Gdyby ktoś był zainteresowany to farba jaką tutaj mam to Schwarzkopf Perfect Mousse, Średni brąz, a jak zrobiłam takie ombre przeczytacie TUTAJ

W sumie zrobiłam 3 kąpiele rozjaśniające w odstępach tygodniowych, do każdej użyłam 1/2 opakowania rozjaśniacza Londa Super Blonde i "na oko" odżywki i szamponu (obojętne jakich, najlepiej te które najbardziej lubicie oczywiście:)) mniej więcej tyle ile zużywam na dwa mycia, przy krótszych włosach można zmniejszyć ilość składników. Wszystko razem dokładnie wymieszałam, zmoczyłam włosy tak jak przed myciem i nakładałam na włosy, zaczynając od miejsca gdzie kończyło mi się ombre, tam nie nakładałam w ogóle tej mieszanki bo i po co i kierowałam się do góry. 

Przed pierwszą kąpielą nie miałam w ogóle odrostów, więc nałożyłam papkę również przy nasadzie włosów, jednak BARDZO WAŻNE jest, żeby nie bawić się w takie rozjaśnianie kiedy mamy odrosty, a jeżeli już to uważać, żeby rozjaśniacz ich nie pokrył bo mogą nam wyjść dziwne kolory:) Cały czas pilnowałam, żeby włosy były wilgotne pryskając je od czasu do czasu zwykłą wodą i masowałam je tak jak przy zwykłym myciu, wszystko powinno się nam ładnie pienić. Sprawdzałam co chwilę jak wygląda efekt, a następnie spłukałam wszystko i jeszcze umyłam włosy szamponem, mimo, że on już w tej mieszance był, to jakoś nie ufałam  samej wodzie:)

Pierwsza i druga kąpiel trwała mniej więcej po 15 minut, przy moich włosach tyle nie wystarczyło, rozjaśnienie było bardzo delikatne, a ja chciałam więcej:) i ostatnia kąpiel trwała już ok 30 minut. Wtedy rozjaśnienie było już dobrze widoczne, ale niestety miałam wtedy już odrosty i nie udało mi się do końca ich nie pobrudzić, o i wyszły delikatnie żółte:) ale miałam w odwecie przygotowaną farbę też Perfect Mousse, w kolorze o nazwie Pralina:) Poniżej macie efekty moich zmagań, drugie zdjęcie jest po pierwszej kąpieli, trzecie już po trzech kąpielach i zafarbowaniu.


I mimo, że efekt jest w miarę ok, to wolę jednak swoje poprzednie włosy i za jakiś czas będę do nich wracała, ale tym razem raczej już bez ombre. Co do zniszczeń po takich zabiegach. Jedyny minus jaki zauważyłam to platanie podczas mycie no i po, jeżeli nie użyjemy dobrej odżywki, ja teraz mam mleczną z Kallosa i z rozczesaniem nie ma problemu. Włosy nie wypadają bardziej niż wcześniej, końcówki rozdwojone miałam jeszcze przed rozjaśnianiem, ale już są ścięte:) 

2 sierpnia 2013

Efekty po miesiącu z Mel B i Chodakowską

A miało być tak pięknie :) Niestety, wyjazd do rodzinnego domu nie sprzyja trzymaniu sylwetki i trenowaniu silnej woli, chociaż może trening silnej woli byłby dobry w takim przypadku, ale ja silnej woli nigdy nie miałam, a mamusia i babcia się starały, żeby Wunia głodna nie chodziła :) 
Dokładnie przez miesiąc mogłyście TUTAJ obserwować co udało mi się każdego dnia poćwiczyć. Podjęłam też wyzwanie 30 dni pośladków z Mel B, ale niestety, nie udało mi się wytrwać, ale nie dlatego, że mi się nie chciało, tylko po ok 3 tygodniach, może i nawet wcześniej, jakoś przestałam czuć pracę pośladków, po prostu już się do ćwiczeń przyzwyczaiły. Planowałam też poranną jazdę na rolkach, ale nie zabrałam ich ze sobą do domu, poza tym na wsi to nawet nie byłoby gdzie pojeździć:) Kilka razy ćwiczyłam z Ewą Chodakowską Skalpel i jej treningi 6-minutowe, poza tym ABSy, przysiady. Nie trzymałam jakoś specjalnie diety, więc nie mogłam liczyć na spektakularne efekty, ale jakieś tam są, głównie jak same widzicie koncentrowałam się na tyłku, zrobiłam dla Was nawet zdjęcia przed i po, ale nie widać na nich specjalnej różnicy, może dla wprawnego oka widoczne będzie delikatne, ale bardzo delikatne uniesienie:) cm w tyłku mi nie ubyło i to mnie cieszy bardzo, efekty odczuwalne dla mnie są, przede wszystkim pojawiły się mięśnie zamiast samego tłuszczu na pośladkach, a oprócz tego są twardsze niż wcześniej.


O innych efektach nie ma specjalnie co mówić bo ich nie widać ani nie czuć, jedynie cm kilka ubyło, ale to też raczej symboliczny ubytek :) od wczoraj jestem na diecie, na której w zeszłym roku udało i się zrzucić 6kg, więc mam nadzieję, że i tym razem pomoże. Ja lubię swoje ciało i absolutnie nie chcę być super szczupła, jedyne co mi przeszkadza to moje boczki i troszkę za duży brzuchol;/, samymi ćwiczeniami nic z tym nie zrobię, więc kilka kg na diecie wypadałoby zrzucić. 


Muszę też pomyśleć nad urozmaiceniem ćwiczeń, bo Skalpel jest zwyczajnie już dla mnie nudny, dla większości osób, które wykonywały go wiele razy, pewnie też, może skoncentruje się na 6 minutowych treningach Ewy, albo sama sobie coś sensownego poskładam:) Najbardziej ciągnie mnie do tych rolek, ale jak pomyślę sobie o tych nadchodzących upałach i o mnie w pełnym słońcu na rolkach...musiałabym wstawać o 5 rano, a do mojej trasy rolkarskiej mam kawałek;/ wieczorem znowu full ludzi, dziewczyny z Katowic będą wiedziały jak wygląda Dolina 3 Stawów wieczorem w wakacje kiedy jest ładna pogoda:) Zobaczymy jak to będzie, mam nadzieję, że za miesiąc będę mogła pochwalić się lepszymi efektami:)