Dzisiejszy dzień, pewnie jak i dla większości z Was, był dla mnie dniem świątecznego powrotu do domu, ale poza tym także kumulacją niesamowitego pecha, jakiego chyba nie miałam przez całe moje dotychczasowe, 22-letnie życie! Wylewam swoje żale do każdej napotkanej dziś znajomej osoby, ale także wymęczę tą historią i Was:). Jednak nie będę aż tak bezduszna i osoby, które nie są zainteresowane czytaniem na temat moich cierpień, zapraszam do drugiej części posta:)
Zaczynając od początku. Pociąg do domu miałam o godz. 11:47, na pięknym, nowym, katowickim dworcu byłam ok 11:25, prawie 20 minut czasu, więc myślę sobie "spokojnie zdążę". Kupiłam bilet i dreptam sobie w kierunku peronu, rozglądając się po drodze za jakimś sklepikiem. Przy okazji zerknęłam na tablicę odjazdów, żeby sprawdzić, z którego peronu odjeżdża mój pociąg i "o kurde! zmienili godzinę odjazdu na 11:37". Patrzę na zegarek "11:36"! Pędzę na peron i mogłam już tylko pomachać mojemu pociągowi. Wkurzyłam się bardzo,a le trudno. Idę do kasy po zwrot pieniędzy i zakup biletu na następny pociąg (a do domu mam jakieś 200km, więc pociągi nie jeżdżą co pół godziny). Pan wymienił mi bilet, wkładam do terminala kartę, żeby zapłacić i "BŁĄD", wyjmuję i wkładam znowu - "BŁĄD" i tak kilka razy, Później Pan w kasie złapał za moją kartę i znowu to samo, ludzie za mną się wkurzają, a karta nie chce współgrać, stałam tam jakieś 10 minut i za X podejściem udało się! Do pociągu prawie 2 godziny, no to czekam grzecznie.
10 minut przed planowanym przyjazdem idę sobie na peron i oczekuję na przyjazd mojego pociągu. Oczywiście w ostatniej chwili pani z głośników oznajmia, że zmienili peron, ale to nic, idę gdzie każą. Sporo ludzi na peronie, pociąg wjeżdża i...nie wiem czy mam płakać, uciekać, czy się śmiać...tylu ludzi upchanych w jednym miejscu nigdy jeszcze nie widziałam! Chyba byli tam noga wpychani, a tutaj jeszcze my mamy wsiąść???????? (Pozdrawiam PKP) Jakoś dałam radę wejść jako ostatnia i prawie całą podróż (2,5 h) spędziłam stojąc przyklejona do drzwi, bez możliwości ruszenia nogą, ręką i czymkolwiek. Za mną stal jakiś śmierdzący, i chuchający papierochami dziadek. Jedynym plusem tej podróży byli fajni i sympatyczni podróżni:) Przy okazji pozdrowienia dla miłego Pana czytającego książkę;].
Jakimś cudem dojechałam! I co? Siostra, która miała mnie odebrać z dworca i zawieźć do domu, nie przyjedzie. KURDE! Bus do domu dopiero za jakąś godzinę (bo na wieś nie tak łatwo dojechać), więc czekam na zimnym dworcu, przemarznięta do szpiku kości. za chwilę orientuje się, że skończyły mi się pieniądze na telefonie, a trzeba zadzwonić do mamy, żeby odebrała mnie przy kolejnej przesiadce, no to lecę szukać jakiegoś bankomatu, znalazłam. Oczywiście pecha ciąg dalszy, nie można wypłacić mniej niż 100 zł, ale na szczęście na koncie kasiorka była;) pani w kiosku, z wielkim wyrzutem wydała mi resztę z tej 100 i idę na dworzec. Bus przyjechał i jadę sobie do domku. Na szczęście pech się skończył i już nic ciekawego się nie wydarzyło.
Ufff, koniec opowieści:) mam nadzieję, że mi wybaczycie:) A teraz przechodzimy do części zasadniczej:)
Takie cosik sobie powiesiłam na ścianie:) Nic prostszego:) 3 antyramy o wymiarach 15x20, 2 zewnętrzne to po prostu ususzone w książce jesienne listki, a ramki to kawałek wycięty z gazety:) Środkowa antyramka to prostokąt "umalowany" torebką czarnej herbaty:) napis zrobiony własnoręcznie czarnym długopisem i już:) Trudne?:) Chyba nie:) A tak troszkę bliżej wyglądają moje prace:)
Pozdrowionka i mam nadzieję, że Wasz dzisiejszy dzień minął lepiej:)
P.s. Dziś mogłam w końcu odebrac przesyłkę z produktami Novoxydyl, ale fotki wrzucę dopiero w poniedziałek lub wtorek bo nie mam ze sobą aparatu;/